Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
poniedziałek 20.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
NEGATYW: Od „Amsterdamu” do Teatru Śląskiego


Bez wsparcia firmy płytowej „Amsterdamem” podbili telewizyjne stacje muzyczne i radiową „Trójkę”, a potem nagrali w 2002 roku „Paczatarez” – jeden z najważniejszych debiutów na polskiej scenie alternatywnej. Na chwilę przed jubileuszowym koncertem Negatywu w Teatrze Śląskim o dziesięciu latach wspólnego grania opowiadają muzycy, którzy tworzą jego historię od samego początku: Mietall Waluś, Darek Kowolik i Afgan.

Ultramaryna: Jest w historii Negatywu jakiś wyjątkowy moment, który szczególnie miło wspominacie?

Mietall Waluś
: Trudno na takie pytanie odpowiedzieć, bo tych chwil było naprawdę bardzo dużo. Na pewno dwie z nich zostały przeze mnie szczególnie mocno zapamiętane – gdy po raz pierwszy usłyszałem piosenkę „Amsterdam” w „Trójce” i kiedy podpisywaliśmy kontrakt z firmą Warner. To było wielkie przeżycie.

Darek Kowolik: Też tak myślę, że podpisanie kontraktu i nagranie pierwszego singla „Amsterdam”. Pamiętam jak dziś, kiedy mieszkaliśmy w Warszawie na Sadybie i rejestrowaliśmy dwie piosenki: „Amsterdam” i „Czwartą rano” w Słabym Studiu. Wzajemny szacunek w zespole, wspólna sprawa, pragnienie pokazania swoich muzycznych upodobań – to jest coś pięknego. Przy pierwszej płycie wszystko było takie nieskazitelne, takie dziewicze. Bladego pojęcia nie mieliśmy, co z tego wyniknie. Podniecenie sięgało zenitu. To wydarzenie najbardziej utkwiło mi w pamięci i wciąż przechodzą mnie dreszcze, kiedy wspominam, jak słuchałem naszych piosenek w radiu. Bezcenne.


Wcześniej udzielaliście się w innych zespołach. Jak powstał Negatyw? MW: W połowie lat 90. graliśmy z Darkiem w takich zespołach, jak Skowyt i Kurtyna. Byłem w nich basistą. Kiedy pod koniec lat 90. założyliśmy Negatyw, stanąłem za mikrofonem. Wiedziałem od początku do końca czego chcę. Inspiracje konkretnymi zespołami i moje teksty spowodowały, że ten przekaz stał się mocny i wiarygodny. Darek mógł skupić się na gitarach, a ja na całej reszcie i to wszystko doprowadziło do tego, że w 2002 roku ukazała się nasza debiutancka płyta.

Pierwszy nagrany utwór, „Amsterdam”, od razu okazał się wielkim sukcesem. Jak do tego doszło? MW: Nie mieliśmy wtedy managera. Najpierw Paweł Kostrzewa zagrał nas w „Trójce”, potem nakręciliśmy teledysk w Łodzi, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Viva puszczała go około 30 razy na tydzień, przez kilka miesięcy. „Lubię was” też bardzo często leciało. Nie było wtedy YouTube’a. Jak myślę o tym z perspektywy czasu, to wiem, że w tamtym okresie byliśmy innym zespołem niż te, które istniały już na rynku muzycznym. Surowe brzmienie, charakterystyczny śpiew to pierwsza płyta zespołu Negatyw.

Dzisiaj żyjemy w zupełnie innej epoce. Stacje muzyczne prawie wcale nie puszczają klipów. Co o tym sądzicie? MW: Kiedy zaczynaliśmy było wiele programów, w których można było się pokazać. Zespoły niezależne, alternatywne pokazywano o wiele chętniej niż teraz. Żyjemy w czasach, w których w Polsce wszystko porównuje się do wszystkiego: polski Brad Pitt, polskie Oasis, polskie nie wiadomo co. Nasz rynek muzyczny wyglądałby inaczej, gdyby młode zespoły miały szansę zaprezentowania swojego wideoklipu w MTV czy Vivie, tak jak to było pod koniec lat 90. i na początku lat 2000. Teraz gwiazdy rocka, dziwni celebryci oceniają młodych ludzi śpiewających ciągle te same covery. Idol, X Factor, Mam talent – to wszystko jest już tak przesiąknięte komercją, że rzygać się tym chce. Gdzie w tym wszystkim miejsce na prawdziwą, szczerą rozmowę z artystą i zaprezentowanie swojej twórczości?

Dawniej graliście rekordowe ilości koncertów. Jest jakiś występ, który szczególnie utkwił wam w pamięci? MW: Po płycie „Paczatarez” pojechaliśmy w wielką trasę. W sumie 52 koncerty, które zagraliśmy w przeciągu 75 dni. Przed podpisaniem kontraktu sami organizowaliśmy występy. Bardzo dużo zawdzięczamy też Jackowi Osadnikowi, który w tamtym okresie nam pomagał. Byliśmy wtedy młodzi, zwariowani i przez nasze zachowanie ta współpraca dosyć szybko się zakończyła. Jacek był niesamowitym managerem, który wiedział, co chce osiągnąć i my, jako zespół, również to wiedzieliśmy.

Afgan: Ciężko wybrać jeden koncert, ponieważ dla mnie każdy jest ważny, każdy wnosi coś nowego i każdy jest inny. Na wszystkich koncertach staram się tak samo mocno. Obojętnie czy jest to koncert klubowy, czy plenerowy.

Mietall śpiewał, że lubi włóczyć się z tobą po mieście. A za co najbardziej lubisz jego? Afgan: Gdybyś zadał to pytanie siedem lat temu, pewnie odpowiedziałbym: najbardziej lubię go za to, że włóczy się ze mną po mieście (śmiech). Teraz jest inaczej, trochę się zmieniło, dojrzeliśmy do pewnych spraw i to włóczenie po mieście nie jest już najważniejsze. Bywa, że się odwiedzamy i czasem, popijając szklaneczkę whisky, wspominamy stare czasy, a potem patrzymy w przyszłość i zastanawiamy się, czym ona może nas jeszcze zaskoczyć. Pracujemy nad nową płytą i mamy dużo energii na dalszą współpracę.

Piosenka „Czwarta rano” opowiada o kultowej mysłowickiej knajpie, z której dziś została tylko ruina. Dziur w drogach też przybyło. Dobrze mieszka się w Mysłowicach? MW: Dziury w drogach to problem polityków, zresztą nie tylko w naszym mieście. Ale jeśli mnie pytasz czy od momentu napisania tej piosenki lepiej żyje się w Mysłowicach, to myślę, że tak samo. Tak jak w latach 90. interesowałem się muzyką, tak samo interesuję się nią teraz. Żal mi tylko, że wiele zespołów, które miały niesamowity potencjał, już nie istnieje. Mam tu wielu przyjaciół, znajomych i czuję się tu bardzo dobrze. Nie zapowiada się na to, bym się kiedykolwiek stąd wyprowadził.

To miasto wpływa w jakiś sposób na to, co tworzycie? MW: Myślę, że otoczenie i miejsce, w którym mieszka oddziałuje na twórczość każdego artysty. Poruszam tematy dotyczące tego miasta i ludzi, którzy mnie otaczają. „McBroda”, „Manchester”, „Na mojej ulicy” i wiele innych tekstów nawiązuje do tego miejsca.

A jak wspominacie współpracę z Jerzym Tolakiem? MW: Jurek Tolak, legendarny manager Grzegorza Ciechowskiego i zespołu Republika, współpracował z nami przy płycie „Pamiętaj”. Przesympatyczna osoba, ale sama współpraca nie była strzałem w dziesiątkę. Myślę, że nie pasowaliśmy do siebie, jako manager i artysta. Myślę, że on do końca nie wiedział, co chcemy osiągnąć. Najgorzej wspominam to, że zgodziłem się na sesję zdjęciową, którą właśnie on zorganizował i był odpowiedzialny za oprawę graficzną płyty „Pamiętaj”. Jest to najgorsza okładka na polskim rynku muzycznym. Totalnie tego żałuję.

Po płycie „Manchester” pięć długich lat trzeba było czekać na kolejny album. Skąd ta przerwa? MW: Zmęczenie sobą, zmiana basisty. Pewne rzeczy, które nie do końca były przemyślane spowodowały, że musieliśmy się trochę wyciszyć. Pomyśleć, co chcemy robić dalej.

Nie miałeś przez te dziesięć lat takiego momentu, w którym chciałeś rozwiązać Negatyw i zająć się czymś innym? MW: Nie, nigdy w życiu. Wszyscy w zespole naprawdę bardzo się lubimy. Jesteśmy kumplami z prawdziwego zdarzenia i utrzymujemy ze sobą regularny kontakt, a jeśli pojawiają się konflikty, to próbujemy je szybko załagodzić.

Negatyw to bardzo zgrany zespół. To, jak brzmimy na koncertach, jak pracujemy ze sobą na sali prób czy w studiu jest naprawdę magicznym muzycznym przeżyciem. Póki co, jest to najważniejszy zespół w jakim grałem. Mamy plany na najnowszą płytę i na działania związane z tym wydarzeniem. Cieszę się więc, że nadal ze sobą pracujemy.

Ostatnia płyta „Virus” to najmocniej brzmiąca, najmniej radiowa, bardzo ładnie wydana i najmniej doceniona płyta w dyskografii. Jak z perspektywy czasu ją oceniasz? MW: Rzeczywiście, to najładniej i najlepiej wydana pod względem oprawy graficznej z naszych płyt. Dziesięć premierowych piosenek + DVD w technologii HD z Planetarium Śląskiego. Przedsięwzięcie naprawdę mocne. To świetnie wyprodukowany album. Na tej płycie znalazło się najmniej piosenek, trudno było wybrać singla i dlatego ta płyta przeszła bez większego echa. Oceniamy ją bardzo dobrze, jak każdą poprzednią. Raz nagrywa się płytę, która dociera do większej liczby osób, a raz jest tak, że przechodzi bez większego echa. I to dotyczy każdego zespołu na całym świecie. Dlatego nie mam z tego powodu jakiegoś większego doła.

Jednak udało się wam promować album zagranicą. W jaki sposób? MW: Nasz obecny manager, Sławek Pakos, ma dużo rzeczy na głowie, kieruje własnym wydawnictwem, dlatego wzięliśmy do pomocy Marcela Sobotę, który dołączył do naszego managementu. Wpadliśmy z Marcelem na pomysł, że fajnie byłoby pojechać gdzieś dalej. Nie chodziło nam o robienie kariery na Zachodzie, ale przeżycie ciekawej przygody, bo takie trasy koncertowe spajają zespół jeszcze bardziej. Na takie występy przychodzi mało ludzi, nie ma się co oszukiwać, ale granie zagranicą to niesamowite przeżycie, tym bardziej, że to później procentuje. Mamy już dwa telefony z tamtych miejsc z festiwalowymi propozycjami i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Życie w zespole to nie tylko koncerty, ale też sesje nagraniowe. Do której z nich macie największy sentyment? Afgan: Każda sesja nagraniowa była ciekawa, każdą płytę nagrywaliśmy w innym miejscu, pracowaliśmy z takimi realizatorami, jak: Leszek Kamiński, Marcin Gajko, Sławek Janowski i Adam Celiński. Każdy z nich jest inny. Do każdej sesji mam taki sam sentyment. Każda jest dla mnie tak samo ważna.

DK: Osobiście najlepiej wspominam sesję płyty „Pamiętaj”. Nagrywaliśmy ją w bardzo specyficznych warunkach i z człowiekiem, który był i jest dla mnie ikoną dobrego brzmienia – Leszkiem Kamińskim. Do wynajętego domu w Sulejówku, który zaadaptowaliśmy na studio, przewieźliśmy wszystkie zabawki Leszka i rozpoczęliśmy nagranie. Mieliśmy już pewne pojęcie i wyobrażenie, jak ta płyta ma wyglądać i jak ma brzmieć, dlatego pracowaliśmy nad nią świadomie. Miłym akcentem były wspólne posiłki oraz przerwy na pogaduchy. To bardzo ważne, bo pozwala poznać się na tyle, żeby osiągnąć dobry efekt końcowy. Taka współpraca zaowocowała – w moim przekonaniu – bardzo dobrym i dojrzałym albumem. Dla mnie to płyta skończona, choć, z dzisiejszej perspektywy patrząc, troszkę za mało surowa. Niczego jednak nie żałuję i chętnie „popełniłbym” to raz jeszcze.

Jest jakiś ideał, który chciałbyś osiągnąć w brzmieniu gitar na następnej płycie Negatywu? DK: Jeśli mowa o ideałach, to surowość brzmienia Blur z płyt „13” oraz „Think Tank” i „charakterność” brzmienia gitar Becka.

Z okazji 10-lecia nagraliście nowy utwór „Za ekranem odwagi”. Brzmieniowo kojarzy mi się z takimi piosenkami, jak choćby „Lubię was”. Następna płyta będzie bardziej akustyczna? MW: Akustyczna na pewno nie. Jestem pozytywnie zaskoczony, że ludzie mówią o nowej piosence, że to powrót do czasów „Amsterdamu” i „Lubię was”. Jeśli tak jest, bardzo się cieszę. Piosenki melodyjne są dla mnie tak samo szczere, jak te nagrane na albumie „Virus”, na którym było najmniej radiowych utworów. Na nowej płycie będzie na pewno dużo więcej melodii niż na poprzedniej.

7 maja w Teatrze Śląskim na urodzinach Negatywu pojawi się wiele gwiazd, na czele z zespołem Hey. Skąd tacy goście? MW: Jesteśmy zaprzyjaźnieni z zespołem Hey od samego początku. Pamiętam, że nagrywając w Warszawie „Paczatarez” miałem akurat urodziny i zadzwoniłem do nich. Nie znałem wtedy zbyt wiele osób w stolicy, a oni pojawili się na moich urodzinach. Potem przez lata kontynuowaliśmy tą znajomość. Nie wyobrażałem sobie, żeby urodziny Negatywu obchodzić bez nich i jestem szczęśliwy, że Hey wystąpi razem z nami. Jeśli chodzi o innych artystów, są to skromni ludzie i utalentowani muzycy, których bardzo cenimy.

Szykujecie coś specjalnego dla fanów? MW: Wybraliśmy Teatr Śląski, bo chcieliśmy, żeby wytworzył się taki intymny klimat, żeby było to koleżeńskie spotkanie kilku zespołów i artystów, którzy się naprawdę lubią, bez konferansjerki i nadmuchanego show. Dlatego zrezygnowaliśmy z pleneru czy piknikowej imprezy na Rynku. To ma być wyjątkowy wieczór dla muzyków i dla publiczności.


***

Czemu Mietall odszedł z Penny Lane i czy żałuje zakończenia działalności projektu Lenny Valentino:

Do niedawna występowałeś nie tylko w Negatywie, ale również w zespole Penny Lane. Co się wydarzyło?
MW: Odszedłem z Penny Lane mniej więcej rok temu, z powodu personalnych zgrzytów. Nie wytrzymałem, bo uważam, że w zespole powinno się rozmawiać ze sobą. Jeśli przychodzę na próbę i nie rozmawiam z kimś, nie ma to dla mnie totalnego sensu, dlatego, że nie pieniądze są w muzyce najważniejsze, ale to, jaka jest atmosfera w trakcie tworzenia muzyki i grania koncertów.

Artur Rojek niedawno powiedział, że Lenny Valentino to także zamknięty rozdział. Jak się do tego odnosisz? MW: Według mnie Lenny Valentino nie wykorzystało swojego potencjału i ta decyzja Artura jest dla mnie niezrozumiała. Za dawnych czasów, pracując nad pierwszą płytą Lenny Valentino, kolegowaliśmy się, wytworzyła się jakaś wspólna więź muzyczna. Przyniosłem na tę płytę dużo piosenek, do których Artur napisał teksty, coś zaiskrzyło twórczo i wydaje mi się, że powinniśmy byli zrobić drugi album. Pierwszy jest zawsze poznaniem się muzyków, a drugi tym, na co każdego stać, dlatego bardzo żałuję, że Artur nie miał ochoty na ciąg dalszy. Jeśli rozdział Lenny Valentino jest zamknięty, trudno. Szanuję jego decyzję.

Korci cię kolejny projekt? MW: Nie korci. Produkuję teraz płytę jednego z młodych zespołów. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Wyprodukowałem też naszą ostatnią piosenkę „Za ekranem odwagi”. W Negatywie jest świetna atmosfera i chcę skupić się na zespole. Znowu przyszedł taki okres, że jako artysta jestem płodny, bo kilka lat temu miałem trochę przemyśleń związanych z życiem, przeprowadzki, ale pomysły wróciły i bardzo się z tego cieszę.

tekst: Roman Szczepanek | zdjęcia: archiwum zespołu Negatyw
ultramaryna, maj 2012





www.negatyw.art.pl










KOMENTARZE:

2012-08-20 13:27
http://www.youtube.com/watch?v=KnQorLAKb7Y
Mietall Waluś feat. Podolski - Ludzie i Świnie


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone