![]() |
![]() |
||
|
![]() |
zgłoś imprezę |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||||||||||||||||||
Tacy młodzi byliśmy
![]() Ultramaryna: Zanim powstał „Beats Of Freedom” zrealizowałeś wspólnie z Leszkiem Gnoińskim kilka odcinków „Historii polskiego rocka”. Jak doszło do waszej współpracy? Wojtek Słota: Z Leszkiem spotkaliśmy się po raz pierwszy na początku 2007 roku, gdy zbierał materiały do książki o Myslovitz i uznał moją skromną osobę za interesujący epizod w ich historii. A ponieważ dobrze nam się rozmawiało, to jakoś tak wyszło, że narodził się temat filmów o muzyce – wypadkowej naszych profesji. Złożyliśmy projekt serialu, a dwa lata potem – na bazie gotowych odcinków – wyłonił się pomysł na pełnometrażowy dokument o społecznej roli muzyki, czyli „Beats Of Freedom”. Dla mnie osobiście to taka kolejna życiowa lekcja tego, że warto być otwartym na nowe pomysły, także na te pojawiające się bardzo spontanicznie i że warto je konsekwentnie, po swojemu realizować, bo to prowadzi tylko do czegoś dobrego. Nigdy bym nie przypuszczał, że w sumie z przypadkowego spotkania narodzi się fascynujący projekt na kolejne trzy lata pracy. Nie masz ochoty i planów na sportretowanie współczesnej polskiej sceny muzycznej? Poniekąd to już zostało zrobione. Niektóre części serialu „Historia polskiego rocka” opisują współczesną polską scenę. Powoli też kończymy cykl krótkich reportaży poświęconych nagrywaniu nowej płyty Myslovitz. To zresztą dosyć nietypowe jak na nasz kraj przedsięwzięcie – te materiały powstają na potrzeby videobloga i są na bieżąco publikowane w sieci. Podczas prac nad serialem trafiliśmy na wiele wątków i materiałów stanowiących świetny punkt wyjścia do kolejnego filmu, ale cały czas zapala mi się taka czerwona lampka w głowie: „nie wpadnij w ślepą uliczkę!” Nie można robić filmów wyłącznie o jednym, w końcu muzyka to tylko jeden z wielu tematów, więc raczej czekam na to, co czas przyniesie i nie zamykam się na inne inspiracje. Skąd wzięła się idea „Beats Of Freedom” i pomysł na narratora? Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza obejrzał dwa pierwsze odcinki naszego serialu. Strasznie się zapalił, by zrobić coś jeszcze i znalazł na to pieniądze. Ponieważ IAM promuje polską kulturę za granicą, to jednym z założeń filmu „Beats Of Freedom” było to, by operował on uniwersalnym kodem – zrozumiałym dla ludzi niekoniecznie obeznanych z polską historią. To było ciekawe wyzwanie – tak poukładać wątki zarówno polityczne jak i muzyczne, by razem stanowiły całość. Oddać trud narodzin rock’n’rolla w Polsce – w rzeczywistości wówczas naprawdę mało rock’n’rollowej – i skupić się na najważniejszej dekadzie – latach 80., kiedy rock jest właściwie żywiołem trudnym do ujarzmienia, a opresyjny system przeżywa swoje przesilenie, by w końcu upaść. Happy end jak w hollywoodzkim filmie! Chris Salewicz był idealną postacią na narratora, spędził lata na pisaniu o rocku, głównie brytyjskim, popełnił przynajmniej parę muzycznych biografii. Znał się na rzeczy i dzięki temu był wiarygodny dla zagranicznego widza. Jego polskie pochodzenie dawało naturalny pretekst do opisywania naszej rodzimej muzyki. Nam, Leszkowi i mnie, osoba Chrisa pozwalała z kolei spojrzeć na tę całą historię z troszkę większym dystansem. Opracowując dla niego tematy rozmów w scenariuszu, cały czas mieliśmy na uwadze to, jak czasem w dwóch, trzech zdaniach uczynić zrozumiałą naszą polską specyfikę. I myślę, że to był dobry zabieg. Tomek Lipiński po pierwszym pokazie filmu powiedział, że po raz pierwszy w życiu spojrzał na tę całą historię oczami przeciętnego widza, a nie uczestnika opisanych wydarzeń. Na koniec, postać Chrisa, jego głos, pozwoliły uporządkować i połączyć taką wielowątkową, mozaikową historię kilku dekad. Dużo się o tym filmie pisało i mówiło. Myślisz, że tęsknimy jako Polacy za tamtą muzyką, chociaż wolelibyśmy żyć w dzisiejszych czasach? Myślę, że polski rock w pełni zasługuje na to, by go opisywać, także językiem filmu. Duży oddźwięk „Beats Of Freedom”, także głosów krytycznych, utwierdza mnie w przekonaniu, że nie wszystko można powiedzieć w 75 minutach filmu. Każdy z nas zapamiętał te czasy, tę muzykę po swojemu. Każdy inaczej przeżywał swoje fascynacje. Więc patrzę na nasz film jako na głos w rozmowie, dyskusji o znaczeniu, roli tej muzyki w tamtych czasach. Bezsprzeczne dla mnie jest to, że ludzie w latach 60., 70., 80. niewiele mieli przestrzeni dla osobistej wolności. I muzyka wówczas tę przestrzeń niezwykle poszerzała. Z kolei ograniczenia, z jakimi spotykali się muzycy, niezwykle ich determinowały, inspirowały do większej kreatywności – choćby w pisaniu tekstów podlegających cenzurze, także muzycznie polski rock wypracował wtedy własne drogi i style. Sądzę, że te dwa elementy: brak wolności i inteligentny bunt uczyniły tę muzykę taką wyrazistą. I dlatego ludzie chcą tej muzyki, bo opisywała klarowne, kontrastowe sytuacje, konflikty. Dziś wszystko jest utopione w półtonach, pojęcia „my” i „oni” nie są w żaden sposób oczywiste. A chyba ludzie oczekują czasem takich drogowskazów i paradoksalnie znajdują je w tamtej muzyce, w tamtych tekstach. A ponad wszystko – to kawał autentycznego grania, a dziś nie każdy ma czas poszukiwać nowej, fajnej, muzyki. Stąd powroty i sentymenty. I do tego – jacy młodzi kiedyś byliśmy... Czy to prawda, że kiedyś giełda w Gliwicach była wyjątkowym miejscem dla fanów muzyki, bo mogli tam wymieniać się płytami, a po winyle Tonpressu ustawiały się w sklepach kolejki i były robione zapisy. Pamiętasz takie czasy? Tak, można powiedzieć, że giełdy płytowe były instytucjami o trudnym do przecenienia znaczeniu. Sklepy płytowe świeciły pustkami, więc kilkudziesięciotysięczne nakłady płyt (dziś muzycy mogą o tym tylko pomarzyć!) polskich wykonawców często rozchodziły się w kilka godzin. Swojego pierwszego winyla, „Ohydę” Lady Pank, kupiłem zresztą w sklepie Skala, gdzie zazwyczaj sprzedawano akcesoria dla rysowników i projektantów. I pewno tylko dlatego nie było kolejki, bo nie każdy przypuszczał, że płyty mogą być do kupienia w takim właśnie przybytku. To też znak paranoi tamtych czasów i tzw. planowej gospodarki. Według ciebie lata 80. i 90. na Śląsku wyróżniały się w jakiś szczególny sposób od tego, co działo się w innych częściach Polski? Mieliśmy ten komfort, że był Spodek w Katowicach, Dom Muzyki i Tańca w Zabrzu i parę innych sal, więc na tle innych miast w Polsce nie brakowało nawet koncertów gwiazd zagranicznych. Jednak mimo tego na Śląsku poza silnymi wpływami bluesa nie było wielu zjawisk muzycznych. Sam właściwie zastanawiam się dlaczego. Może brakowało siły przebicia? Może zintegrowanego środowiska, które skutecznie promowałoby nowe twarze? Ale z drugiej strony patrząc, to wówczas, poza Warszawą, właściwie głównie trójmiejska scena muzyczna miała silną i wyrazistą markę. Odnalazłeś w archiwach jeszcze jakieś wyjątkowe materiały, które ostatecznie nie trafiły do filmu? Jeśli tak, mógłbyś coś nam ujawnić? Staraliśmy się włożyć do filmu wszystkie istotne i interesujące wątki. Najtrudniej było rozstawać się z różnymi fragmentami koncertów czy utworów, które nie mieściły się w całości i koncepcji filmu, a same w sobie były kapitalne. Był też np. ciekawy dokument z SB – pismo mówiące o tym, by „środkami operacyjnymi” spowodować usunięcie piosenki „Mniej niż zero” z listy przebojów Trójki. Niestety, w tym przypadku ilość niuansów, które musielibyśmy poruszyć i wyjaśnić spowodowałaby, że ten wątek odbiegałby od całości filmu. Żal też wielu świetnych, błyskotliwych wypowiedzi. Montaż filmu jest sztuką rezygnacji. Z jakimi reakcjami spotkałeś się po premierze filmu zarówno ze strony muzyków, dziennikarzy i fanów rocka? Jak już wspominałem, rezonans filmu nas miło zaskoczył. I cieszę się z tego, bo to kolejny przykład na to, że polski dokument w kinie ma szanse bytu. Życzliwość środowiska muzycznego na etapie prac nad filmem i po, pozytywne recenzje w mediach, przerastająca oczekiwania dystrybutora frekwencja w kinach – to wszystko pozwala mi wierzyć, że zrobiliśmy film na ważny temat. Nad czym pracuje teraz Wojtek Słota? Nadrabiam zaległości w innych dziedzinach życia: dom, rodzina. I ciągle szukam klucza na scenariusz do filmu. To taki pomysł, który wszedł mi do głowy pięć lat temu i nie mam kiedy przemyśleć całości na spokojnie. Rzecz o nieprzewidywalnym w skutkach zderzeniu świadomości z podświadomością. rozmawiał: Roman Szczepanek | zdjęcie: archiwum W. Słoty ultramaryna, czerwiec 2010 >>> wróć do BEATS OF FREEDOM. Rock’n’rollowe opowieści „Beats Of Freedom – Zew wolności” 15 lipca ukaże się także na DVD |
![]() |
![]() ![]()
![]() |
||||||||||||||||||||||||
![]() |
![]() |
![]() |
Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie. Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50. |
![]() |
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone |