Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
poniedziałek 20.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
PIEROŃSKIE ARTYSTY: Street Art

Galerie sztuki, a w nich nadęte paniusie w garsonkach, z czołem zmarszczonym, paznokietkiem zdrapujące kurz z najnowiusieńszego Sasnala. Muzea i te same panie dwadzieścia lat później, okutane w fartuchy i babcine swetry, prowadzące prywatną dintojrę za „niemanie” kapci. Czyli: stagnacja i skostnienie do potęgi „entej”. Brodaci faceci po pięćdziesiątce i przelansowani, a właściwie samolansujący trzydziestolatkowie z zapałem gaworzący o najnowszych trendach w malarstwie naskalnym.

Na szczęście żywa sztuka, robiona przez ludzi, którzy nie chcą na niej zarabiać, którzy rezygnują z medialnego poklasku, doskonale funkcjonuje poza takim obiegiem, obywając się wybornie bez uczonych komentarzy i aukcji w najdroższych hotelach i galeriach. To jedyna sztuka, która tak naprawdę jeszcze chce coś przekazać. Być może są to prawdy bardzo proste, ale też takie, które ciężko odnaleźć w sztuce „wysokiej”. Przychodzi do nas pod postacią stworzonego sprayem komunikatu, głoszącego: „…Denerwujecie mnie i wkurwiacie, przez 23 lata starałem się być dobry i udzielać się społecznie, ale to wykorzystaliście, więc podążając śladami Alex’a pójdę do sklepu i kupię kij do golfa…”, uzupełnionego wizerunkiem twarzy młodego człowieka, który ma wszystkiego dość.

Street Art pojawia się w tramwajach, rozpraszając chwile egzystencjalnego zawieszenia pomiędzy przystankiem A a przystankiem B, każąc nam się zastanowić „CoNiżCzyCię???”. Lub jedynie niemo pokazuje, jakim staje się z każdym dniem życie nas wszystkich, pochłoniętych pogonią za sukcesem i złudnym dobrobytem. Gdy nawet przekaz słowny ulega kasacji, jedynym, co pozostaje, jest obrazek przylepiony do znaku drogowego, pokazujący wesolutkiego pingwina Pik-Poka, witającego nas radosnym Yo!

Dryf między wandalizmem a zwykłym żartem
Spacerując po śląskich miastach, co i rusz natknąć się możemy na wesołą zakonnicę z gigantycznymi, wyszczerzonymi zębami, która niewinnie uśmiecha się do nas ze skrzynki transformatorowej lub dziwaczne, pokręcone postacie, od czasu do czasu stwierdzające „Szwed Says: Pij mleko, będziesz wściekły…”. Oczywiście można twórców wlepek i graffiti oskarżać o wandalizm, potrząsać głową nad zdziczeniem współczesnej młodzieży. Tylko, po pierwsze, oni się tym zupełnie na szczęście nie przejmą, a po drugie, gdyby nie ich twórczość, nasze miasta przypominałyby koszmar architekta lub erotyczną fantazję obozowego strażnika.

Sztuka ta jest tworzona często w partyzanckich warunkach, na domowych drukarkach i w zaprzyjaźnionych punktach ksero, co jednak nie znaczy, że jest prymitywna. O jej wysokim poziomie artystycznym świadczą np. prace sygnowane słowem Blum, czyli anonimowe kształty kwiatów, tworzone w różnych kolorach na samoprzylepnym papierze. Często te działania młodych twórców wiążą się z niebezpieczeństwami natury kryminalnej – oskarżenia o niszczenie mienia, zanieczyszczanie przestrzeni miejskiej (jakby się dało jeszcze śląską przestrzeń bardziej zanieczyścić) czy o zwykły wandalizm pojawiają się w życiu sztukmistrzów ulicy bardzo często. Nawet za kawałek papieru z podobizną pingwina czy Dextera można dostać mandat od stróżów prawa i porządku.

Po co to wszystko?
Źródeł ulicznej ekspresji ciężko się doszukać, gdyż sztuka ulicy w swym najlepszym wydaniu woli pozostawać anonimową i spontaniczną, skierowaną na sam przekaz, a nie na tego, kto ów przekaz stworzył. Artyści ukrywają się pod pseudonimami, ograniczonymi czasem tylko do zwykłego tagu, oznaczającego „to ja” i raczej nie ujawniają się publicznie. Oczywiście kilka z tych pseudonimów i nazwisk zdobyło sobie sławę międzynarodową, jak Jean-Michel Basquiat, uznawany za jedną z ikon street-artu, jak Banksy, człowiek, który przemalował Londyn, a potem zabrał się za resztę zachodniego świata, aby do teraz mieć na swoim koncie tak spektakularne akcje, jak namalowanie swojego graffiti na murze granicznym w strefie Gazy czy „podrzucenie” swoich prac do Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku. Lub Space Invader, tajemniczy Francuz, podróżujący po całym świecie i naklejający gdzie się da postacie ze starożytnej gry wideo, zatytułowanej „Space Invaders”. Równie ciekawe, co forma jest również tworzywo, którego używa – wykonuje swoje prace z małych prostokątów z glazury.

Inni raczej nie starają się pchać na salony, a publicznie występują jedynie w trakcie festiwali street-artu, odbywających się obecnie w wielu miastach świata. Jeden z większych ma właśnie miejsce w Berlinie pod nazwą Backjump Festival i hasłem „Turn The City Into A Magazine”, czyli w dość dowolnym tłumaczeniu „zmieńmy miasto w tekst”. Tam, na potrzeby artystów przybyłych z całej Zachodniej Europy, Azji oraz obu Ameryk oddano ogromną kilkupiętrową halę fabryczną oraz otaczające ją parkingi. Na co dzień jednak twórczość ulicy pozostaje w głębokim ukryciu.

Od Solidarności przez Punk do 0700
W Polsce początków sztuki ulicy sami twórcy oraz – na szczęście – wąskie grono teoretyków doszukują się w wolnościowych szablonach, tworzonych na fasadach domów w czasach stanu wojennego. Dzieła te zresztą także doczekały się swojej muzealnej ekspozycji, związanej z obchodzonymi właśnie uroczystościami, upamiętniającymi powstanie Solidarności. Po wolnościowcach spraye do ręki wzięli punkowcy i anarchiści, starając się za pomocą haseł umieszczanych w różnych, często zaskakujących miejscach, zwrócić uwagę przechodniów oraz zmienić otaczający ich Babilon. Z tych czasów wiele sloganów przedarło się do potocznej polszczyzny, chociażby „Zabrania się zabraniać” czy „Zatrzymajcie świat, ja wysiadam”. Spray, ulotkę i plakat wykorzystywały w swych działaniach także najróżniejsze organizacje, od radykalnych ekologów, przez feministki, po neofaszystów i piłkarskich ultrasów. Sztuka miasta okazała się być nader skutecznym sposobem komunikowania swoich poglądów, wizji świata czy też wyrażania miłości wobec zapoconych panów uganiających się po boisku.

Jednak twórcy najciekawsi świadomie rezygnują z prostego, ideologizowanego przekazu, stawiają raczej na czystą, spontaniczną zabawę i wzbudzenie uśmiechu w ludziach. W Katowicach z takich działań słynie grupa osób, działająca pod nazwą 0700crew, która za pomocą symboli lub obrazków umieszczanych w najróżniejszych miejscach – naspreyowanych, naklejonych, dorysowanych, nakręca nasze miasto na zupełnie nową falę. Inne ikony, wykorzystywane przez 0700, to wspomniany już Szwed, któremu zdarzało się także opanowywać katowickie billboardy, a także zakonnica, która kiedyś przez cały tydzień spoglądała na miasto z bannera zawieszonego na estakadzie Dworca Głównego. Dość często owe postacie występują także w towarzystwie różnego rodzaju much i myszek.

Jedną z najbardziej radykalnych akcji owego teamu było opanowanie billboardu na osiedlu Paderewskiego i zastąpienie nudnej reklamki wizerunkiem gigantycznej, nakręcanej kluczykiem bomby oraz hasła „More, more, more?”, co jest już powiązane z kolejnym przejawem street-artu, nazywanym adbustingiem, czyli takim ingerowaniem w wygląd reklam prezentowanych na billboardach, aby nadać im zupełnie nowe, często przeciwne znaczenie.

Oprócz 0700 na naszym terenie odnajdziemy także liczne ślady działalności kilku innych twórców – defuckto-esc, nietak, shn, acne, blum, double x, mdfk i wielu wielu innych, którzy swoją twórczością pokrywają każdy, nadający się do tego fragment przestrzeni miejskiej. Tempo, z jakim rozwija się ów ruch, jest iście zawrotne, prawie co tydzień można wyśledzić na mieście jakąś nową, nieznaną wcześniej wlepkę lub projekt, co chyba najlepiej świadczy o liczbie ludzi zajmujących się street-artem. Wraz z ilością rośnie poziom prac oraz następuje naturalny odsiew sezonowych zajawkowiczów od prawdziwych street artystów.

Oni
Tak jak różne bywają przekazy głoszone przez sztukę ulicy, tak różni bywają też jej twórcy. Od tych, którzy za pomocą wlepek starają się propagować jakąś ideologię, przez ludzi, którzy walczą z reklamami i billboardami partii politycznych, po osoby szukające ujścia dla swojej ekspresji, a nie potrafiące znaleźć sobie miejsca w zastanych i pokrytych pyłem „świątyniach sztuki”. Toczą oni bezustanną grę z miastem, z jego mieszkańcami i z naszymi przyzwyczajeniami estetycznymi. Swoją potrzebę zmieniania oblicza miasta tak tłumaczy jeden ze śląskich street-artowców, ukrywający się pod nickiem czakoo: „Robię to od roku. Początek był taki, że przez 4 lata stykałem się ze street-artem i dorastało to we mnie, aż przyszedł moment, kiedy stwierdziłem, że też muszę coś zrobić. Jest to jak naturalna ewolucja z graffiti.

Street-art jest poza oficjalną sztuką i poza komercyjną reklamą, choć styka się z jednym i drugim kręgiem. Do pierwszego czasem przenika, a z drugiego wykorzystuje elementy i sposób działania. Robiąc to masz jakąś namiastkę wolności tworzenia tego, co chcesz i gdzie chcesz. Nikt ci nie mówi, jak masz to robić i gdzie – to jest twój osobisty wybór. I twoje osobiste motywy działania. Od oswajania miasta, poprzez ingerencję w system znaków i często nadawanie im innego znaczenia, do ingerencji w reklamę, będąc cały czas swoistą grą, dobrą zabawą, wolną od polityki, po prostu niosącą energię. Robię to z wewnętrznej potrzeby. Jest to cząstka mnie, mojego życia. Wyalienowanej jednostki w mieście, która wychodzi na zewnątrz i poprzez swoje wlepki mówi po prostu hi [cześć]. Pokazuję swoją indywidualność, jestem znudzony powtarzalnością, masowością wyglądów i zachowań. Każdy jest inny, często ta inność jest wartością, a często sami ją zagłuszamy. Robię wlepy ręcznie, jest to praktycznie jedna zamknięta linia, ale każda jest inna, każda robiona ręcznie, bez masowości, pogoni i dzikiego pośpiechu. Żyję w mieście i ingeruję w jego tkankę. Moja działalność jest odbierana pozytywnie, a nawet nakręca innych do działania na różnych polach, tak jak to się stało ze mną, co cieszy i daje motywację do dalszej pracy.”

Kluczyk w głowie
Tworząc wlepki, malując na murach, bawiąc się czasami w shop-dropping, czyli podmienianie towarów na supermarketowych półkach na ich perfekcyjne atrapy, twórcy street-artu starają się zwrócić naszą uwagę na monotonię świata, który nas otacza i starają się owej monotonii zapobiec, zmuszając nas do krótkiej chwili refleksji nad przemyślnie wykonaną wlepką, byśmy zastanowili się, dokąd zmierza ten czarny robak (zdj. nr 11). Czy też spróbowali się domyśleć, dlaczego niektóre postacie na plakatach reklamowych mają dorysowany do głowy kluczyk. Steet-art to przede wszystkim sygnał do działania, które prowokowane przez jego twórców musi się jednak odbyć z naszej własnej woli i inicjatywy. Jeśli więc nie chcecie żyć w ponurych miastach, w których jedynymi kolorami są te ściekające z reklam, gdzie jedynym zabawnym elementem przestrzeni są coraz to nowe barierki i rozkopy, to nie zrywajcie wlepek, nie zamalowujcie graffiti, tylko się nimi po prostu cieszcie. Swoje uznanie zaś dla twórców owych małych dzieł sztuki możecie wyrażać na stronach internetowych, których podręczny zbiór podajemy poniżej.

—Marceli Szpak i Paweł Pawlik [Ultramaryna, październik 2005]


podyskutuj na ten temat na forum



www.0700team.org – katowicka grupa street-artowa
www.nietak.tk – kolejna polska strona o wlepkach
www.defuckto.pl – i jeszcze jedna, tym razem z Bytomia
www.szwed.bomba.pl – prywatna strona jednego z członków 0700 art team
vlepvnet.bzzz.net – jedna z największych stron, poświęconych polskiemu street-artowi, bardzo pomocna przy powstawaniu niniejszego artykułu
ekosystem.org – najprawdopodobniej największe kompendium wiedzy o street arcie
www.banksy.co.uk – jedna z legend światowej sztuki ulicy
www.space-invaders.com – całkiem inna legenda z Francji i ze świata
www.woostercollective.com – istna celebracja street-artu
www.stickit.nl – holenderski sajcik o wlepianiu
www.m-city.org – polska stronka z niesamowitymi projektami
www.backjumps.org – link do oficjalnej strony festiwalu Backjumps






teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone