Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
poniedziałek 20.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
WOJTEK KUCZOK: Śląski desant

We wrześniu, na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, odbędzie się premiera filmu „Pręgi”, który jest debiutem fabularnym dwóch osobowości artystycznych, pochodzących ze Śląska: reżyserki Magdy Piekorz i scenarzysty Wojtka Kuczoka. Obydwoje byli niezwykle konsekwentni w swojej drodze twórczej, co zaowocowało na wskroś autorską wypowiedzią pokolenia trzydziestolatków, jaką są „Pręgi”. We wrześniu zostali także ogłoszeni finaliści tegorocznej Nagrody Literackiej „Nike”, wsród których jest Wojtek Kuczok za powieść „Gnój”. W związku z tymi wydarzeniami Ultramaryna przybliża sylwetki dwojga twórców i trzyma kciuki za sukcesy ich dzieł.

Ultramaryna: Ludzie zaczynają pisać, żeby odreagować pewne rzeczy. Niektórzy przez pisanie leczą swoje kompleksy... Jak było w twoim przypadku?

Wojtek Kuczok: Może te wszystkie powody naraz.

Miałeś spore problemy z ukończeniem liceum. Czy to, że miałeś problemy z nauką nie zniechęciło Cię do pisania? Nauka w szkole nigdy nie miała nic wspólnego z moim pisaniem. Uczniowie na lekcjach polskiego nie mają na co dzień do czynienia z literaturą, tylko z jakimiś skryptami polonistów wykształconych w gramatyce i ortografii. Literatura w szkole kończy się na sztywnym kanonie lektur, a ja się tym niespecjalnie przejmowałem. Nie przejmując się nauką, zawsze miałem bardzo złe wyniki. Literaturą natomiast interesowałem się bardzo, sam dobierałem sobie lektury, próbując się kształtować i realizować w tej dziedzinie. Kiedyś, jeszcze w liceum, dałem pod rozwagę mojej polonistce swoje bardzo wczesne wierszydełka. Kompletnie nie była w stanie tego zrozumieć, radziła mi, żebym przestał pisać. Pierwsze poważne rzeczy zacząłem pisać dopiero na studiach.

A propos studiów, skończyłeś filmoznawstwo, broniąc pracę magisterską na temat „Spirali” Zanussiego, a potem to sam Zanussi zwrócił na ciebie uwagę. No właśnie z tego powodu. W "Wyborczej" były krótkie notki dotyczące nominowanych do Nike 2000. Pan Zanussi wyczytał tam, że pisałem o nim pracę magisterką. To naturalne, że pan Krzysztof, samemu będąc aktywnym literacko członkiem Pen Clubu, zainteresował się, cóż taki nominowany młokos mógł o nim napisać. Zadzwonił do mnie, poprosił o moje książki. Spodobały mu się i od tego czasu mamy ze sobą kontakt. Dla mnie ten kontakt jest bardzo ważny, to rzadki przywilej móc znać osobiście swojego mistrza i w dodatku mieć okazję z nim współpracować. [Zespół TOR, któremu szefuje Zanussi wyprodukował „Pręgi” – przyp. red.]

Film „Pręgi” nie jest adaptacją „Gnoju”, łączy je tylko postać głównego bohatera. Te dwie rzeczy łączy postać autora. Bohaterowie są różni. Powiedzmy że mają podobną przeszłość, dosyć dramatyczną - byli bici przez ojców. Poza tym są to dwie różne historie, pisałem je równolegle, z jednej strony książkę „Gnój”, a z drugiej scenariusz do „Pręg”.

Czy dalej masz zamiar pracować w zawodzie krytyka filmowego? Myślę że bycie scenarzystą wyklucza bycie krytykiem w znaczeniu dziennikarza piszącego recenzje. Tym się nie mam zamiaru zajmować, ale w przyszłym roku ukaże się książka z moimi szkicami o filmie, pozbawionymi doraźnego wartościowania. Jest to rodzaj eseistyki na temat kina. Ta pozycja będzie dotyczyć raczej historii filmu.

Czy przeszkadza ci to, że pochodzisz ze Śląska? A niby w czym? Sprowadziłem się z powrotem na Śląsk, mieszkam teraz w Bytomiu. Bardzo dobrze się tu czuję. Męczy mnie „krakówek”, męczy mnie „warszawka”, męczą mnie duże miasta, w których każdy chodzi napuszony i czuje się wielkim artystą. Rzeczywiście jest jakiś ciężar tego, że na Śląsku ludzie nie mają z czego żyć. Ale jeśli znajdzie się swój sposób na życie, wtedy nie ma znaczenia, gdzie się mieszka, a na Śląsku przynajmniej czuję się u siebie. Prawie całe życie tu spędziłem. Mam taką naturę, że lubię podróżować, ale nigdy na dłużej. Lubię się przemieszczać, ale najlepiej mi w domu lub w jego okolicach. Nigdy nie czułem się piętnowany ze względu na Śląsk, ani w „krakówku”, ani w „warszawce”, może dlatego, że dosyć szybko wypracowałem sobie tzw. „szacuneczek”.

Czy potrafisz się utrzymać tylko i wyłącznie z literatury? Z literatury - nie, ale z pisania - tak. Z pisania, czyli również z innych tekstów, scenariuszy filmowych. Z literatury potrafię się utrzymać od roku, a z pisania od czterech lat. Jest to już wystarczająco długi okres czasu, żeby zdążyć się do tego przyzwyczaić. Nie potrafiłbym prowadzić innego życia. Jest to bardzo komfortowa sytuacja: żyję z własnej pasji. Nie muszę wstawać rano, jechać do roboty, podbijać karty na zakładzie i harować po 8 godzin dziennie. To mi się wydaje czymś koszmarnym. Teraz jeszcze wszystko się tak wyprostowało, że życie rodzinne mam wreszcie uporządkowane. Żyję w porządku miłosnym, rozumiesz; kobieta, dorastające dzieci. Po 11 latach udało mi się odbudować stare zgliszcza, oboje przeszliśmy przez nieudane małżeństwa po to, by do siebie wrócić. To niebywałe. Wszystko jest dobrze. Niepokojąco dobrze.

Opowiedz o pierwszym napisanym przez ciebie dramacie „Dr Haust”. To nie jest dramat, tylko monodram. Ten monolog pisany był z myślą o książce prozatorskiej, która się niedługo ukaże, czyli o „Widmokręgu”. Dopiero kiedy Michał Żebrowski zaproponował mi, bym napisał coś dla niego na scenę, rozwinąłem ten monolog w monodram i powstał „Dr Haust”. Premiera miała być w maju, ale zabrakło sponsorów i została przełożona na grudzień. Wcześniej niż na grudzień się nie dało, bo Michał teraz kręci film w Chinach, a jesienią będzie premiera Ryszarda Drugiego w reżyserii Seweryna, w Teatrze Narodowym. Michał bardzo ciepło się wypowiadał na temat tego tekstu, niemal pół roku siedzieli nad nim z reżyserką Magdą Piekorz. Przerwa się przyda, bo bohater tego tekstu jest potworem, nie można na co dzień wczuwać się w taką psychikę. Teraz sprawa Samsona, która się pojawiła, może dać wyobrażenie o skali potworności jaka istnieje. „Dr Haust” opowiada o psychoanalityku, który zamiast pomagać ludziom, doprowadza ich do kompletnej ruiny. Ale nie będę zdradzał pointy...

Czy twoim zdaniem istnieje coś takiego, jak pokolenie roczników siedemdziesiątych w literaturze, które tworzą z tobą m.in. Daniel Odija i Mariusz Sieniewicz? Z pewnością znamy się i kumplujemy. Łatwiej się dogadać z rówieśnikami, niż z kimś, kto jest starszy od nas o jakieś 30, 60 lat. Czasami wspólnie występujemy, uczestniczymy w przeróżnych kontrolowanych obciachach. W 30. urodziny Daniela upiliśmy się w Paryżu, goniliśmy się po schodach na wieży Eiffla, wiesz, jak dzieci z wiochy, które nagle się zachłystują wielkim światem. Nie wyobrażam sobie by podobna sytuacja mogła mnie spotkać z kimś starszym o kilkadziesiąt lat. My po prostu mamy dystans do tego co robimy. Dobrze wiemy, że w pewnym momencie zaczyna się życie i o literaturze wręcz nie wypada rozmawiać. Ale myślę, że tworzenie krytycznoliterackiego terminu „pokolenie” jest nie na miejscu. Każdy z nas pisze książki na inny temat, kompletnie inaczej i ma inne zamiary wobec literatury...

Ale każdy z was w jakiś sposób opisuje Polskę. Raz w życiu mi się przytrafiło - w przypadku „Gnoju” - napisać książkę, która przypomina powieść realistyczną. W gruncie rzeczy jest tak samo wyobrażona i wykreowana jako moje poprzednie książki. Sieniewicz pisze z zacięciem społecznym, u mnie tego nie ma, najważniejszy jest dramat, który rozgrywa się między ludźmi.

A co sądzisz o wysypie literatury, której autorzy urodzili się w latach 80.? Doszło do paradoksalnej sytuacji, im młodszy autor, tym nachalniej promowany... Znam Masłowską, bo ją wszyscy znają. Uważam, że ma duży talent dziewczyna, o czym świadczy nie tylko jej książka, ale także doraźne rzeczy, które pisała, czyli felietony w Przekroju, a ostatnio rubryka w Wysokich Obcasach, w której poleca lub odradza. Robi to fantastycznie, ma niezwykle dojrzałe pióro. Nic poza tym nie ma... Roczniki 80. kończą i zaczynają się dla mnie na Masłowskiej. Np. Nahacza już nie mogę czytać. Ten boom z młodymi literatami jest czymś sztucznym, Masłowska wyprzedza swoim pisaniem własne pokolenie, ona ich wszystkich przerasta i nie można na siłę wokół niej budować pokolenia roczników 80.

Odwieczny wybór: treść czy forma? Nie może być jednego bez drugiego. Myślę że prędzej treść bez formy, niż forma bez treści. Czasami przytrafiała mi się taka czysta żonglerka językiem, nie opowiadająca niczego wartościowego poznawczo. W przyszłym roku ma się ukazać tom „Opowieści Przebrane”, czyli mój autorski wybór z pierwszych dwóch książek. Większość z nich poprawię, tak, aby dodać treści, tam gdzie jej zabrakło.

W dość burzliwej atmosferze rozstałeś się kilka lat temu z grupą „Na dziko”... Pozostały z tego mniej lub bardziej silne znajomości. Na pewno przyjaźnię się z Grzesiem Olszańskim, który odłączył się też swego czasu od „Na dziko”. Mieszkamy praktycznie 50 m od siebie i ta znajomość trwa. Grupa poetycka jest potrzebna by łatwiej się wylansować, ale w pewnym momencie trzeba to porzucić, by tworzyć na własny rachunek. Chłopaki zastrzegają się, że tworzą tylko grupę towarzyską, ale być może bezpieczniej się czują w stadzie. Ja w każdym stadzie zawsze robiłem za czarną owcę.


Wojtek Kuczok - prozaik, krytyk filmowy, scenarzysta. Jego twórczość cechuje ogromna odpowiedzialność za słowo. Po swoim debiucie prozatorskim „Opowieściach słychanych" (1999 r.), nominowanych do Nagrody Nike, został okrzyknięty nadzieją polskiej literatury. Wydał także zbiór opowiadań „Szkieleciarki” (2002 r.) oraz tom poezji „Opowieści samowite” (1996 r.). „Gnój” (2003 r.) - jego ostatnia wydana powieść - zdobył Paszport Polityki i nominację do Nagrody Nike. „Pręgi” są jego debiutem scenariuszowym, który pisał równolegle z „Gnojem”. Na przełomie września i października ukaże się jego nowy tom opowiadań - „Widmokrąg”.

Rozmawiał: Adrian Chorębała [Ultramaryna wrzesień 2004]

Zobacz wywiad z Magdą Piekorz






teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone