CEZARY BODZIANOWSKI: Mistrz absurdu na Śląsku
Aparycja podtatusiałego urzędnika z prowincjonalnego miasteczka, niemodny wąsik, okulary, nieodłączna aktówka – tak wygląda Cezary Bodzianowski, twórca jednych z najniezwyklejszych zdarzeń w sztuce polskiej ostatnich lat. Z wykształcenia malarz – ukończył Królewską Akademię Sztuk Pięknych w Antwerpii – nie sięga od lat za pędzel, w zamian tworzy wyjątkowy jednoosobowy kabaret życia codziennego, wydający się obficie czerpać z tradycji dadaistycznej, slapstickowych komedii, kina niemego, duchampowskiej rewolty, ale i z prozaicznych czynności: oglądania telewizji, przeglądania gazet, podsłuchiwania plotek w kolejce na poczcie.
Efektem są dziwne interwencje w życie codzienne: Cezary Bodzianowski wspina się na usypaną górkę śniegu w tyrolskim stroju i pozuje do zdjęcia, podaje się w prasie za mistrza szachów i w symultance przegrywa wszystkie partie, lata samolotem nad miastem, by „zakreślić granice sztuki”. Nie lubi mówić o swoich działaniach w kategoriach performance czy happeningu – odpowiada mu za to niejednoznaczne słowo „zdarzenie”.
Od kilku lat artysta ten wymyka się publiczności, mediom i instytucjom. Nie przepada za galeriami (ponoć jakiś czas temu wygrał sporą kwotę pieniędzy w totolotka, dlatego nie musi dbać o finansowanie swojej sztuki), nie precyzuje do końca swoich akcji, testuje cierpliwość publiczności, która często zamiast „czegoś” otrzymuje jedynie oczekiwanie na to „coś”. Interesuje go, jak dalece można napiąć delikatną granicę, jaka dzieli sztukę od „niczego”. Nuda i rozczarowanie są wpisane w zdarzenia Bodzianowskiego, w tym samym stopniu, co humor, absurd i groteska. Można zderzyć się z jego sztuką w przestrzeni publicznej, w sytuacjach najmniej oczekiwanych: w kinie, pasażu handlowym, przed muzeum geologicznym, na plaży, w windzie czy nawet własnym mieszkaniu (wprowadził się na kilka godzin do prywatnego mieszkania nad galerią Manhattan, kiedy indziej stojąc na hydraulicznym podnośniku pukał o ósmej rano do okien mieszkańców łódzkiej kamienicy).
Sztuka Bodzianowskiego to tworzenie delikatnych wyłomów w codzienności, interwencji, które w jego zamierzeniu wcale nie muszą zostać zauważone. Artysta bywał już wcześniej na Śląsku – jeździł z chomikiem wyciągiem krzesełkowym w Chorzowie, w przebraniu przybysza z obcej planety spacerował po gliwickim poligonie. Czy ktoś go widział? Nieważne. Jak mówi filozofując sam Bodzianowski: Z moją sztuką jest trochę tak, jak z filozofią zen: nieważny jest strzał, ważne jest samo napinanie łuku. Tym razem jego śląskie „zdarzenie” ma mieć związek z „Nożem w wodzie” Polańskiego i rozgrywać się będzie w całości na łódce. Reszta okryta jest jak zwykle tajemnicą. A poza tym, kto wie, może nawet teraz czytając te słowa uczestniczycie w wyreżyserowanym przez niego spektaklu?
Tekst: Sebastian Cichocki [Ultramaryna czerwiec 2003]
|
 |


|