Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
poniedziałek 20.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
ZBIGNIEW ROKITA: Dwa wektory

Gdyby powstał poradnik dobrego wychowania dla laureatów bardzo ważnych nagród, Zbigniew Rokita mógłby posłużyć za wzór do naśladowania na niemal każdej stronie takiego kompendium.

Choć po wyróżnieniu jego książki „Kajś” obiema nagrodami Nike zasypano go prośbami o „spotkania z ciekawym człowiekiem” w szkołach, muzeach i mediach wszystkich rozmiarów i wymiarów, Rokita wyszukuje dla nich okienka w swoim potwornie ciasnym grafiku i życzliwie odpowiada na padające podczas tych spotkań pytania, nawet drżeniem kącika ust nie zdradzając, ileż już razy musiał odpowiedzieć na nieśmiertelne „To kiedy »Kajś bis«?”.

Z ręką na sercu przyznajemy, że przyłożyliśmy się do tej pisarskiej katorgi, zresztą z tych samych powodów, które kierowały wszystkimi czytelnikami zadającymi to pytanie przed nami.

Empatia, z jaką Rokita uchwycił w „Kajś” niełatwy proces budowania śląskiej tożsamości, wzbudza potężny apetyt na dalsze tego procesu obserwacje, a apetyt ten jeszcze zaostrza chichocząca nam w twarz Historia, ostatnio zaogniająca wszystkie opisane w „Kajś” konflikty.

Czytelnikom spragnionym dalszych „kajsiowych” obserwacji równie mocno jak my sami polecamy rozmowę, w której Rokita z typową dla siebie grzecznością bardzo cierpliwie tłumaczy Ultramarynie, czemu sam najlepiej wie, o czym ma pisać, a o czym nie; i czego pisarz się może nauczyć podczas pracy w teatrze.

Ultramaryna: Twoja książka doskonale trafiła w swój czas, przez co właściwie nie znam osoby, dla której w jakiś sposób nie okazałaby się ważna. Czy masz wrażenie, że właśnie teraz – ponad rok po jej wydaniu – jeszcze bardziej obrodziło proszącym się o ujęcie w niej materiałem? Często cię kusi, żeby dopisać do niej jakiś suplement?

Zbigniew Rokita
: Oczywiście, że jest pokusa, żeby napisać nawet piętnaście takich suplementów. Tym bardziej że trzy miesiące po wydaniu „Kajś” na stałe wróciłem na Górny Śląsk, jestem tu bardziej obecny, wyraźniej słyszę, jak snuje się ta śląska opowieść i przez osmozę nią przesiąkam. To wyjątkowy czas, który się już nigdy nie powtórzy – pierwszy w dorosłości moment, kiedy mieszkam na Śląsku i widzę go wyraźniej niż kiedykolwiek. Wiem jednak, że to wkrótce minie, zdziwień będzie ubywać.

Kolejnych „Kajś” nie będę pisał również dlatego, że historie, które słyszę ostatnio na ulicach Zawodzia, Hajduk czy Sosnowca, to najczęściej kolejne warianty tych, które już moi bohaterowie w „Kajś” mi opowiedzieli. Chciałbym uchwytywać mechanizmy, nieoczywiste perspektywy, a nie ścigać się na coraz bardziej spektakularne kazusy. Wczoraj rozmawiałem na przykład z kobietą z rocznika 1939. Wspominała wkroczenie czerwonoarmistów – zapamiętała, że dawali dzieciom kromki z marmoladą i obwozili na motorach. Lubię wykorzystywać takie przykłady, bo zmuszają czytelnika do zauważenia, czym jest pamięć, jak zniuansowana jest historia, umożliwiają mu skomplikowanie trochę bardziej swojego światopoglądu.

Ale nie ma dla mnie sensu pisać kolejnego „Kajś”, bo najciekawsze w literaturze faktu jest dla mnie właśnie pokazywanie nowych perspektyw, a nie parafrazowanie swoich poprzednich książek. Nowe „Kajś” pisałby niemal ten sam Rokita, więc nie mógłbym zaproponować zupełnie nowej perspektywy na problemy śląskiej przeszłości, kultury czy tożsamości, a to są tematy, które potrafią utrzymać moją uwagę przez długi czas. Nie mógłbym trwać w takim skupieniu pisząc na przykład książkę o węglu, bo zbyt mało mnie on kręci.

Nie chodzi o mi o anegdoty historyczne, lecz teraźniejszość. Tym bardziej że historię opisujesz z bardzo wielu kątów i czasem zgrabnie i pouczająco bawisz się, spekulując o jej alternatywnych wersjach. A w opisie historii najnowszej już tej wielostronności nie ma.

Ale o co mnie pytasz? O separatyzm?

Nie. Szerzej. O odrębność kulturową.

Widzę dwa wektory jednego procesu. Z jednej strony, w porównaniu do sytuacji sprzed stu laty, jest coraz mniej ludzi, którzy od dziecka są po czubek głowy zanurzeni w śląskości rozumianej jako: śląski jako pierwszy język, śląska pamięć (cokolwiek to znaczy), bardzo silne związki z ziemią. To dla mnie zresztą trzy główne cechy wyróżniające Ślązaków i Ślązaczki po dziś: język, pamięć i zakorzenienie. Z drugiej strony, bardzo umacnia się śląskość budowana już mniej romantycznie, a bardziej pozytywistycznie. Coraz więcej jest osób, które zaakceptowały własną śląskość, zaczynają nazywać siebie Ślązakami, są z tego dumne, bądź osób, których korzenie nie są stąd, ale którzy związali się jakoś z tą dziwną ziemią i postanowili zostać „Nowymi Ślązakami” i „Nowymi Ślązaczkami”. To zrozumiałe na większości powierzchni świata rozróżnienie na identyfikację etniczną i kulturową. Wzrostowi atrakcyjności śląskiej kultury sprzyjają zaś choćby wspomniane pozytywistyczne działania, na przykład przekłady rozmaitych dzieł na język śląski. Teraz wyjdzie „Hobbit”, ostatnio były „Przigody ôd Alicyje we Kraju Dziwōw”, parę lat temu „Drach” Szczepana Twardocha. To zresztą wszystko dzieła jednego tłumacza, Grzegorza Kulika – choć na szczęście to niejedyny tłumacz na śląski.

Powstaje tylko pytanie, co to znaczy, że coś jest kulturą śląską i co do niej należy. Możemy o niej myśleć tak jak Polacy myślą o kulturze polskiej, głównym kryterium czyniąc język. W liceum na mojej liście lektur Joseph Conrad figurował jako pisarz zagraniczny. Na Śląsku jest trochę inaczej. Niekoniecznie trzeba pisać po śląsku, żeby być częścią literatury śląskiej. Wydaje mi się, że „Kajś” należy do śląskiej kultury, mimo że jest napisana w języku polskim. Horst Bienek czy August Scholtis tworzyli po niemiecku, teraz czytam czeski bestseller o Śląsku Františka Kotlety. To dla mnie oczywiste, że wszystko to elementy śląskiej kultury.

A nie uważasz, że skoncentrowanie się wyłącznie na kwestii języka kompletnie zabetonowało dyskusję i sprowadziło ją do uproszczeń? Konkretnie zredukowało ją do wyborów na poziomie: jak mówisz, że śląski jest gwarą (mimo że wedle wielu językoznawców właśnie gwarą jest), to jesteś śląskożercą. Niejedną przyjaźń już przez ten sofizmat zerwano.

Śląskożercą? Seriously? Nie wiem, czy ktoś zrywa tu przyjaźnie i nie wiem, czy jest jeszcze wielu naukowców poza Janem Miodkiem, którzy by uważali, że śląski jest gwarą. Język to dialekt plus armia. Jeśli pomimo tych wszystkich przekładów, wyjaśniania różnic między polszczyzną i śląszczyzną, nie tylko leksykalnych, ale i gramatycznych, mimo kilkuset tysięcy deklaracji posługiwania się śląskim na co dzień w spisie powszechnym państwo polskie nie chce uznać śląskiego za język, to jest to po prostu wkurzające. No dobra, wykaż mi, czemu to niby śląski jest gwarą polską, a nie polski gwarą śląską.

Ależ ja nie mam kompetencji do prowadzenia takich dowodów! I właśnie dlatego zdaję się na specjalistów, których jednak kilku jest. Przy czym ta dyskusja nie toczy się na poziomie rozważań o fleksji i wzajemnych językowych zapożyczeniach, tylko właśnie emocjonalnych uproszczeń. Co nie zmienia sprawy, że śląska część mojej rodziny o bardzo silnym poczuciu śląskiej tożsamości na tezy RAŚ-u zareagowała wesołością, bo „proklamowanie narodu” na początku lat dwutysięcznych miało podobny potencjał anachroniczno-komiczny, jak dziesięć lat wcześniej wprowadzenie religii do szkół. Potem te procesy postępowały analogicznie, bo jak się jakąś ideę, choćby nie wiem jak mocno odklejoną od swoich czasów, powoła do życia i przy tym życiu długo utrzyma, to ona się znormalizuje. Tak się też znormalizował „naród śląski”. Dla dzieci moich znajomych „naród śląski” to już taka sama oczywistość jak właśnie katecheta w klasie. Żartujemy, że się unaradawiali na własnych oczach. I dlatego dziwi mnie, gdy mówisz, że ten proces już cię nie interesuje.

Bardziej interesują mnie rozważania o narodowości śląskiej niż o śląskim narodzie. Oba te twory istnieją, ale widzę, że śląskość jest uprawiana najczęściej na prywatny użytek, te strumyczki nie zlewają się na ogół w jedną rwącą rzekę. Deklaracji narodowości śląskiej mieliśmy dekadę temu 847 tysięcy i ja zamiast grzebać tym ludziom w duszach, wolę zaufać ich zdrowemu – a może niezdrowemu, jak przy wszystkich rozważaniach tożsamościowych – rozsądkowi i uznać, że wiedzą, co czują.

Każdy naród i każda narodowość kiedyś się rozpoczęły, każdy jest w pewnym sensie sztuczny. Po prostu w przypadku Ślązaków procesy przyśpieszyły, dzieją się na naszych oczach i dlatego widzimy banalność procesów narodowotwórczych. Nie widzieliśmy go tak wyraźnie w przypadku Polaków czy Kanadyjczyków i dlatego jedne narody uznajemy za uprawnione, a inne za fanaberie. Wszystkie są fanaberiami, ale jeśli komuś są do czegoś potrzebne, jeśli jakaś identyfikacja zaspokaja ich – i również moją – potrzebę przynależności czy bycia, to po jaką cholerę miałbym tłumaczyć blisko milionowi osób, że są w błędzie i nie wiedzą, co czują? Gdyby Mickiewicz ze Słowackim kłócił się na Facebooku, lub Piłsudski z Dmowskim na Twitterze, to za podobnie urocze i zabawne bralibyśmy tworzenie się polskości.

Obiecuję, że po raz ostatni drążę o ten „Kajś bis”, ale ten ostatni jeszcze spróbuję. Przecież nawet ja, jak na przykład oglądam manewry Andrzeja Dudy na Górze Świętej Anny, to mam poczucie, że „Kajś bis” pcha ci się pod pióro. I dobrze wiem, że pobudziłeś nie tylko mój apetyt. Jak to w takim razie możliwe, że nie swój?

Naprawdę. Może kiedyś połknę swoje słowa, ale póki co nie chcę pisać kolejnego „Kajś”. Wynika to też z prozaicznego powodu. Pisanie książek jest bardzo wyczerpujące. Pomimo naszych romantycznych, XIX-wiecznych wyobrażeń, to jest po prostu praca. Podpisuje się umowę, jedzie się robić wywiady, sama wiesz najlepiej, jakie to bywa męczące. Dobrze jest wybrać temat książki, który cię ekscytuje, a mnie najbardziej ekscytują tematy, w które się dopiero zagłębiam.

Kiedy zaczynałem pisać „Kajś”, to moja wiedza o Śląsku była naprawdę zawstydzająco niewielka. Dzięki temu ta książka jest zapisem mojego odkrywania Śląska nie tylko w sensie tożsamościowym, ale też w bardziej ogólnym. W kolejnych rozdziałach po prostu dziwię się wielu sprawom. A teraz już bym się tak nie dziwił, tylko po prostu zdałbym relację, że tutaj ktoś był, a tam coś powiedział. A to już wszystko było w „Kajś”.



No dobrze, to w końcu wyłażę z butów samozwańczego głosu zamówienia społecznego i zamiast cię zadręczać pytaniami o to, czego nie robisz i na co nie masz ochoty, zapytam o to, co robisz, i to z niezłym sukcesem. Naturalnie piję do zrealizowanej w Teatrze Zagłębia twojej sztuki „Nikaj”. Ciekawi mnie, czy z pracy nad tym spektaklem nauczyłeś się czegoś nowego o bohaterach swojej książki. Bo (popraw mnie, jeśli się mylę) w postaciach „Nikaj” widzę uogólnione, wykrzywione odbicie bohaterów „Kajś”.

Dawno, dawno temu dyrektor Teatru Śląskiego Robert Talarczyk przeczytał „Kajś”, jeszcze przed wydaniem, i myślał o jej adaptacji. Później jednak doszedł do wniosku, że jest to książka, której nie sposób zaadaptować na scenie, więc poprosił, żebyśmy stworzyli coś innego i, jak to pięknie ujął, „wysłali razem Ślązaków w Kosmos”.

Mogłem wypuścić z głowy wszystkie od dawna tam siedzące głupoty, demony, pomysły i kawały. I tak powstawała ta dziwna rzecz – trochę postapo, trochę komedia i trochę horror. Była to dla mnie sytuacja niezwykle komfortowa, bo zawsze dotąd pisałem nie-fikcję, a teraz mogłem pierwszy raz w życiu napisać fikcję. Jest to w dużej mierze spektakl publicystyczny, to znaczy pojawia się w nim wiele tematów dyskutowanych w kontekście relacji polsko-śląskich, śląsko-śląskich czy śląsko-zagłębiowskich, ale ujętych w specyficzny sposób. Wystawiliśmy to w ramach współpracy Teatru Zagłębia z Teatrem Śląskim, co uwypukliło kwestię naszych śląsko-zagłębiowskich animozji i pozwoliło nam się z nimi poboksować.

Byłem na niemal wszystkich próbach i nawet wiele razy, gdy któryś z aktorów akurat miał urlop, to go zastępowałem. Grałem niemal wszystkie postaci. Bardzo mnie ten teatr wciągnął. Znalazłem się dzięki niemu w niesamowitej sytuacji. Droga między ukończonym przez autora tekstem prasowym czy książką a publikacją jest krótka – autorowi pomaga redaktor, korekta, ale w teatrze wygląda to zupełnie inaczej. Tam postawienie ostatniej kropki to zaledwie punkt wyjścia. Napisałem 70 czy 80 stron tekstu, z czego na scenę trafiło jakieś 35. Potem przez dwa miesiące siedzieliśmy, cięliśmy, żartowaliśmy, ktoś coś dorzucał itd., a to uczy niesamowitej (i to nie jest pustosłowie) pokory, bo przez dwa miesiące się obserwuje, jak twoja fraza staje się lepsza, bo ktoś inny lepiej od ciebie czuje scenę, każdy ma swoje pomysły, inną energię i coś innego z tym tekstem robi. I tak autor dojrzewa do konstatacji, że napisał coś, co nie jest dziełem ostatecznym, co dopiero tworzą inni – od aktorów, aktorek po inspicjentkę.

A ta praca zmieniła twoją perspektywę? Nauczyłeś się przy niej czegoś nowego o swoich bohaterach?

Nie. Chyba nic takiego się nie wydarzyło.

Wspominałeś, że już pracujecie nad czymś nowym.

Pracujemy nad następną sztuką. Jeszcze zobaczymy, jaki to będzie miało kształt, ale mamy ambicję, żeby wyjść poza deski teatralne i wkroczyć ze spektaklem do innych przestrzeni. Dalej chcemy rozmawiać o Śląsku, ale już z innej perspektywy.

Czyli podobny koncept, jak emisja „SPRAWY! Zagłębie 1905 – 1921 Śląsk” w tramwaju?

Nie do końca. Chcielibyśmy wejść do knajp. To ma być sztuka o kibicach, którzy oglądają mundial, w którym pierwszy raz w dziejach startuje reprezentacja Śląska. Każda scena wyznacza kolejny etap: ćwierćfinał, półfinał i tak dalej. Chcielibyśmy wykorzystać inscenizację ready-made, czyli wystawić to w autentycznej knajpie.

Zastanawiam się nad tym, co mówiłeś o „Kajś” jako zapisie procesu zdobywania wiedzy o Śląsku i dochodzę do wniosku, że to forma, w jaką ten proces ubrałeś – to ciągłe spoglądanie z pobłażaniem na dawnego, nieświadomego siebie – jest największym atutem tej książki. W ten sposób skonstruowałeś bohatera, albo nawet wielu bohaterów, którym nieobce jest pojęcie cieszące się ostatnio z oczywistych powodów szaloną popularnością. Czułość.

W literaturze najbardziej kręci mnie naprzemienne konstruowanie i dekonstruowanie. Chodzi o uwolnienie się od sztywnych koncepcji, tresowanie umysłu, aby zaczął on dostrzegać, że nie żyjemy w binarnościach, że rzeczy mogą być innymi, niż się wydają. Lubię, gdy autor tak wiele razy coś mi zdekonstruuje, że na koniec muszę już opuścić gardę i wtedy można ze mną zrobić co się tylko chce. Nie wiem, czy piszę czule, ale staram się pisać serdecznie, bo sam mam spory problem z tymi wszystkimi tożsamościami, narodowościami, lokalnościami. Z jednej strony wydają mi się cool i garnę się do nich, z drugiej rozumiem ich – przynajmniej w moim przypadku – umowność. Rozumiem też, jak człowiek może łączyć w sobie różne żywioły, sprzeczności i jak bardzo jesteśmy intelektualnie niewolnikami pozornych konsekwencji.

tekst: Pola Sobaś-Mikołajczyk | zdjęcia: autorzy Książek W Obiektywie, Mariusz Makowski, archiwum ZR
ultramaryna, listopad/grudzień 2021



>>> Zbigniew Rokita na Facebooku











KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone