![]() |
![]() |
||
|
![]() |
zgłoś imprezę |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||||||||||||||||||
DARIUSZ DUSZA: Muszę robić coś nowego
![]() „Zombie Fest” to energiczna, zjadliwa satyra na PRL-owskie środowisko muzyczne, która nie oszczędza niczego i nikogo, napisana przez „enfant terrible” polskiego punka, rocka i rockabilly, Dariusza Duszę, który w zgrabny literacko sposób przemienił swoje wspomnienia z tamtych czasów w rasową literaturę gatunkową, z zombie w rolach głównych. Aby dowiedzieć się, skąd takie pomysły w głowie lidera legendarnej Śmierci Klinicznej, współtwórcy Shakin’ Dudiego oraz autora licznych klasycznych tekstów polskiego rocka, znanego ze współpracy z takimi grupami, jak Dżem, Cree czy Bracia, umówiliśmy się na rozmowę. Ultramaryna: Co ci zrobiła ta polska muzyka z lat 80., że aż musiałeś poszczuć ją zombiakami? Dariusz Dusza: Nic. Tak naprawdę dalej lubię zespoły i kawałki z tej epoki, bo to w końcu moja epoka. Gorzej z tym kombatancko-zbowidowskim odchyłem, który z czasem dotknął wielu ludzi, przede wszystkim z ówczesnego mainstreamu, ale nie tylko. Dziś co chwilę każdy z nich powtarza, że ich twórczość to była forma walki z komuną, sprzeciwu społecznego, a to zupełnie tak wtedy nie wyglądało. Jasne, był wyraźny podział: my, społeczeństwo, kontra oni, władza, ale mało kto wychodził na scenę, żeby walczyć z systemem. Przy czym prawda jest taka, że nabijałem się z tego już wtedy, bo razem z Shakin’ Dudim słabo do tego wszystkiego pasowaliśmy. Byliśmy pierwszym zespołem, który odszedł od tego całego scenicznego sztywniactwa. Postawiliśmy na wygłupy, szyderstwo i umiejętność grania na instrumentach, z nadzieją, że ktoś to jeszcze podchwyci, że uda się trochę namieszać w tej całej powadze. Niestety, nie licząc dokonań Tymona Tymańskiego, żart w muzyce poszedł raczej w stronę Łydki Grubasa niż tego, co my próbowaliśmy zrobić. To skąd ta potrzeba kombatanctwa wśród muzyków z twojego pokolenia? Bo ja wiem? Może to próba trzymania się tych wspomnień, kiedy ich twórczość miała znaczenie? Na koncertach roiło się od młodych ludzi, którzy na wszystko żywo reagowali, a nie tak jak dziś, kiedy cały ten nasz rock stał się mocno niszowy, a średnia wieku na koncertach reaktywowanych po latach kapel zbliża się do 60+. Młodzieży nie znajdziesz na nich nawet ze świecą. To właśnie dlatego nigdy w życiu nie reaktywujemy Śmierci, bo nie ma to dziś już zupełnie sensu. Czasy się zmieniły, muzyka się zmieniła, my się zmieniliśmy. Młodzi ludzie mają własną muzykę, gralibyśmy tylko dla zbowidu, a ja tak nie umiem, muszę robić coś nowego. Te punkowe trzy akordy, darcie mordy już chyba w miarę opanowałem po tylu latach. Potrzeba mi jakichś nowych wyzwań. A jak reakcje środowiska na twoje wcale nie tak delikatne szpile wbijane prominentnym postaciom z tamtej epoki, zlepionym w takich bohaterów jak pan Kielonek? Zaskakująco pozytywne. Ty mówisz, że to szpile, a ja, pisząc, miałem wrażenie, że to raczej jazda po bandzie. Trochę się bałem, że moi znajomi, zwłaszcza ci bardziej oczytani i oblatani, będą kręcić nosem i marudzić, że co ten Darek za pierdoły wypisuje. A tu szok, bo większość z tych, którzy pamiętają tamte czasy, mówi, że uśmiali się przy tej książce, bo jest w niej wszystko tak, jak było naprawdę, bez koloryzowania i udawania świętych męczenników w wojnie o Polskę. ![]() Co do klimatu epoki, to jedna rzecz wydała mi się anachroniczna, mianowicie liberalne podejście do najróżniejszych używek oraz ich zaskakująca dostępność, jak na czasy schyłkowego PRL-u. Moje skojarzenia z epoką to butapren, kompot, proszek ixi, ewentualnie jakaś samosiejka, a w twojej książce ludzie biorą właściwie wszystko, od grassu po kwasy. To jak właściwie było z tą dostępnością i dlaczego praktycznie nikt o tym nie mówi w „poważnych” tekstach o polskim rocku? Były najróżniejsze rzeczy, prawie tak samo jak dziś, zdobycie trawy czy kompotu nie stanowiło żadnego problemu. Jeśli chciałeś kwasy, to musiałeś zakolegować się z kimś z okolic warszawskiego undergroundu, ale też się dało znaleźć. Pamiętam nawet ludzi, którzy łykali garściami jakieś tabsy, acodiny i co tylko jeszcze było, byle pokopało. Potem się widziało te snujące się zombiaki na polach namiotowych i pod sceną. Albo kapele, które próbowały się podpiąć do powietrza i były zachwycone swoim brzmieniem, choć nic nie grało. Czemu się tego ludzie dziś wypierają, nie wiem; ja pamiętam, że wtedy mało kto miał opory przed poczęstunkiem. Czytając „Zombie Fest”, odnosiłem wrażenie, że ta książka to efekt tego samego rozczarowania muzyką, które kazało ci w 1989 roku odwiesić gitarę na kołek i zrezygnować z grania na dobrych kilkanaście lat. Zgodzisz się z taką teorią? Nie, zupełnie nie. W ogóle nie byłem rozczarowany muzyką. Tuż przed zmianą systemu politycznego w Polsce udało nam się osiągnąć naprawdę ogromny sukces z Irkiem Dudkiem, jako Shakin’ Dudi – pełne sale w całej Polsce, listy przebojów itd., ale szybko zaczęło nas to męczyć, codzienne granie i tłumy fanów. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby zmienić nazwę i repertuar. Najlepsze, co można zrobić u szczytu kariery, prawda? The Dudis sukcesu oczywiście nie odnieśli, choć do dziś bardzo to granie lubię, a zaraz potem nadszedł 1989 rok i okazało się, że pomysły Wielkiego Liberała Leszka skończyły się tym, że zostałem totalnie bez kasy. Ale tak kompletnie na zero, mimo że przysługiwały mi spore tantiemy za własne nagrania i teksty pisane dla innych. Kasa za płytę, która miała mnie utrzymywać przez półtora roku, z trudem starczyła, żeby przetrwać półtora dnia. Poszedłem więc do normalnej pracy i właściwie przez całe lata 90. pracowałem na regularnych etatach, i za to tych lat 90. do dziś szczerze nie znoszę. Skupiłem się wtedy na pisaniu dla innych, a do muzyki wciągnął mnie z powrotem dopiero Jerzy Mercik, wokalista Śmierci Klinicznej, z którym w 2002 roku nagraliśmy płytę akustyczną i zaczęliśmy trochę grać przed ludźmi. I potem znów jakoś poszło, aż do założenia Redakcji, z którą gram do dziś. Więc nie ma we mnie rozczarowania muzyką, ale potrzebowałem tej przerwy, urwania się ze sceny, czasu dla siebie, żeby na przykład posiedzieć nad rzeką i połowić ryby. ![]() Dzięki temu zrozumiałeś, że chcesz zostać pisarzem? Nie, pierwsze próby pisarskie podejmowałem, będąc dzieckiem. Pamiętam nawet, że jako sześciolatek strasznie się wkurzyłem, że w jakiejś bajce słonik musiał się na koniec rozstać z myszką, więc siadłem i w trymiga napisałem im nowe, szczęśliwe zakończenie, żeby mogli być razem. A tak poważnie, później od czasu do czasu zdarzało mi się pisać różne opowiadania, zaliczyłem nawet debiut literacki w piśmie „Radar”, choć opublikowali tę moja historyjkę jako list od czytelnika. Jeden z moich tekstów został przerobiony na 20-minutowy film, który potem pokazywali na różnych festiwalach, i zbierał jakieś nagrody i wyróżnienia. Więc jakieś ciśnienie na pisanie zawsze we mnie było, ale nigdy, aż do teraz, nie myślałem o powieści. Jak już zacząłem o tym myśleć, to najpierw chciałem napisać zupełnie poważny kryminał poruszający kwestię kradzieży praw autorskich. Zrobiłem sobie do tego solidny konspekt, coś tam zacząłem dłubać, ale wtedy przyszły mi do głowy te zombie i nie umiałem się od nich uwolnić. Odłożyłem więc kryminał i w niecałe dwa miesiące napisałem „Zombie Fest”, sam się trochę sobie dziwiąc. Na szczęście książka trafiła w ręce świetnego redaktora, Szymona Szwajgera, który nie pozwolił mi wsadzić tego pomysłu do szuflady. Udało mi się też namówić legendę punkowej sceny komiksowej, Prosiaka, do stworzenia fantastycznej okładki, a mój wydawca dołożył wszelkich starań, by tytuł zaistniał na rynku. Podejrzewam, że rynek literacki w Polsce to jeszcze głębsza nisza niż reedycje starego punka na winylach, ale jak sam zaznaczyłem w tekście, napisałem to wszystko głównie po to, by rozbawić choć kilka osób, i wiem, że to się przynajmniej w paru przypadkach udało, więc kasa nie ma tu większego znaczenia. To co teraz? Kolejna kapela, kolejna książka, kolejny poradnik wędkarski? Sam nie wiem. Na pewno winylowa reedycja koncertówki Śmierci Klinicznej, na którą czeka kilku fanów i na której również będziemy mogli się pochwalić okładką Prosiaka. Do tego wciąż siedzimy z Redakcją w studio, przygotowując kolejny materiał na płytę i do grania na koncertach, a książki… Nie wiem, może skończę ten kryminał i będzie to tekst zupełnie poważny, a może znowu mi przyjdzie coś głupiego do głowy. tekst: Marceli Szpak | zdjęcia: Wojciech Nurek, Mr Markowski/ www.markowski.info, okładka "Zombie Fest", Cezary Filipiuk ultramaryna, grudzień 2019 ![]() KOMENTARZE: nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi.... SKOMENTUJ: |
![]() |
![]() ![]()
![]() |
||||||||||||||||||||||||
![]() |
![]() |
![]() |
Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie. Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50. |
![]() |
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone |