![]() |
![]() |
||
|
![]() |
zgłoś imprezę |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||||||||||||||||||
Off Festival 2013: Żar i hałas
Przez trzy dni gorącego lata uczestnicy tegorocznego OFF Festivalu mieli okazję usłyszeć starannie ułożone, choć pozornie niepasujące do siebie dźwiękowe puzzle. Po raz kolejny w Dolinie Trzech Stawów rozpalony do czerwoności metal stapiał się z plastikowymi brzmieniami syntezatorów, a hiphopowy bit mieszał z punkowym łomotem. Wśród atrakcji znaleźć można było rzeczy skrajnie różne, chociażby Szwedów z Goat ukrywających swoje twarze pod maskami voodoo, kanadyjski kolektyw post-rockowy Godspeed You! Black Emperor, mroczne, a zarazem jazzujące Bohren & Der Club of Gore, a także Zbigniewa Wodeckiego wspartego orkiestrą złożoną z członków poszerzonego składu Mitch & Mitch. Ten ostatni – mimo że do całej układanki pasował najmniej – swoim występem zasłużył na miano polskiego Burta Bacharacha, zamykając usta wszystkim sceptykom, którzy jego obecność w gronie „offowych” artystów traktowali jako fanaberię Artura Rojka. Wodecki ze swoją debiutancką płytą trafił do undergroundu z oczywistego powodu – współcześnie takich piosenek po prostu już się nie pisze. Swoje krótkie, subiektywne podsumowanie tegorocznej edycji OFF Festivalu chciałbym rozpocząć w zasadzie od końca, czyli od koncertu My Bloody Valentine, formacji kultowej, której fanom alternatywy przedstawiać nie trzeba. Miało być bardzo głośno i było. Przyznam szczerze, że nie wytrzymałem stężenia hałasu, opuszczając po niespełna godzinie występ Kevina Shieldsa i spółki, ale wrażenie, jakie pozostawili w mojej pamięci, warte jest trzydniowego karnetu z polem. Ich artystyczną bezkompromisowość to rzecz mało spotykana w obecnych czasach, natomiast nagrane ponad 20 lat temu „Loveless” bez wątpienia zaliczyć można do arcydzieł szeroko pojętej muzyki niezależnej. Tych, którzy uważają, że koncert My Bloody Valentine został fatalnie nagłośniony, wypada wyprowadzić z błędu: dźwiękowcy nie przysnęli, a jedynie wykonali robotę zgodnie z zaleceniami samego zespołu (na nagraniach studyjnych MBV partie wokalne również z trudem przebijają się przez ścianę gitar). Przyjemnie było słuchać popowych melodii płynących ze sceny eksperymentalnej. Kto dotarł właśnie tam na Johna Granta na przemian mógł się się wzruszać i tańczyć. Ex lider formacji The Czars zaprezentował utwory z dwóch, wyraźnie różniących się od siebie albumów: nagranego wspólnie z muzykami Midlake wydawnictwa „Queen of Denmark” oraz z zarejestrowanej na Islandii, momentami parkietowej płyty „Pale Green Horse”. Grant jest dowodem na to, że nie tylko po czterdziestce, ale także po przejściach z alkoholem i narkotykami można rozpocząć drugie, zupełnie nowe życie. Bez wątpienia dziś zasługuje na miano jednego z najlepszych i najbardziej oryginalnych songwriterów. Pierwszego dnia festiwalu świetny, energetyczny koncert dał Mikal Cronin. Długowłosy Amerykanin tegorocznym albumem „MCII” wyszedł z cienia Ty Segalla, u którego występuje regularnie w roli basisty. Na Śląsku Cronin zaserwował dawkę surf rock bez dodatku cukru. Jego przebojowe kompozycje zabrzmiały niczym hity The Beach Boys zagrane z dużo większym wykopem. Jednym z „offowych” odkryć okazała się brooklyńska formacja Woods. Folk z domieszką psychodelii w ich wykonaniu sprawdziłby się znakomicie nawet cztery dekady temu na legendarnym Woodstocku. Dowodzona przez Jeremy’ego Earla formacja wykonała na żywo w dużej mierze materiał z ostatniego, ciepło przyjętego przez krytyków wydawnictwa „Bend Beyond”, na czele z singlowym „Size Meets The Sound”. Klasą samą w sobie okazał się Jens Lekman, reprezentant piosenki skandynawskiej na poziomie światowym. W jego twórczości liczą się nie tylko zapadające w ucho melodie, ale również bardzo interesujące teksty, o których chętnie opowiada. Katowicki występ przerywał dwukrotnie snując historie dotyczące powstania utworów „Waiting For Kirsten” oraz „I Know What Love Isn’t”. W zbyt dużej dawce za słodki, sentymentalny i zbyt romantyczny, Lekman na OFF Festivalu pozostawił po sobie przyjemny niedosyt. Uprzejmość Polaków, Krzysztofa Komedę i nasze nowofalowe kino chwalił ze sceny Bradford Cox, lider grupy Deerhunter, której koncert okazał się sporym wydarzeniem trzeciego dnia imprezy. Osobiście wolałbym usłyszeć więcej fragmentów płyty „Halcyon Digest” niż wydanej w czerwcu, średnio udanej „Monomanii”, jednak trudno narzekać. Potężny ładunek emocjonalny rozwiał wszelkie wątpliwości repertuarowe. Solidnie zaprezentowali się także nowojorczycy z The Walkmen (gitary zabrzmiały u nich tradycyjnie mocno retro). Oprócz przebojowego „The Rat” setlista Amerykanów oparta została w dużej mierze na kompozycjach z ostatnich, bardziej dojrzałych albumów „Lisbon” oraz „Heaven”. Natomiast wokaliście grupy Hamiltonowi Leithauserowi szczególnie pod koniec występu udało się złapać bardzo dobry kontakt z publicznością. Nie można powiedzieć tego o Billym Corganie. Nonszalanckie „I love you too”, które lider The Smashing Pumpkins w pewnym momencie wymamrotał do mikrofonu bardziej poirytowało niż ucieszyło zgromadzonych fanów. Popularne „dynie” nie zachwyciły muzycznie. Owszem, było „Disarm” i było „Tonight, tonight”, jednak większość tych doskonale wszystkim znanych nagrań nie wypadła przekonująco zarówno od strony brzmieniowej, jak i wykonawczej, przytłoczona ciężarem oraz ilością gitarowych solówek. Podobnie „Space Oddity” z repertuaru Davida Bowie’go. Padały dosyć odważne opinie, że to „najgorsza wersja klasyka, jaka powstała”. Jakkolwiek nie oceniać koncertu The Smashing Pumpkins, trudno pozbyć się wrażenia, że bez oryginalnych członków zespołu i dwadzieścia lat później to już nie to samo. Może zamiast wymuszonych powrotów do „Mellon Collie And The Infinite Sadness” czy „Siamse Dreams” lepiej byłoby odegrać z zapałem „Oceanię” albo wrócić do elektronicznych brzmień z solowego wydawnictwa „The Future Embrace”? Oglądanie Corgana męczącego się przy wykonywaniu swoich starych utworów nie jest niczym przyjemnym. Problem w tym, że wymagania rynku i oczekiwania publiczności są zupełnie inne, co zresztą twórca „Zero” i „Ava Adore” podkreślał na zorganizowanej przed występem konferencji prasowej. Moda na „indie” nie mija, co ma swoje plusy i minusy. Coraz łatwiej natrafić na osoby, dla których poznawanie muzyki w trakcie OFF Festivalu wydaje się być mało atrakcyjne. Odwrócenie tej tendencji to sprawa niemniej istotna niż skrócenie kolejek przed polem namiotowym i obniżenie cen w strefie gastronomicznej. tekst: Roman Szczepanek >>> wróć do forum |
![]() |
![]() ![]()
![]() |
||||||||||||||||||||||||
![]() |
![]() |
![]() |
Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie. Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50. |
![]() |
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone |